Idea podatku liniowego przeżyła w Polsce 15 lat. Został wprowadzony w 2004 roku dla prowadzących pozarolniczą działalność gospodarczą. Zasada podatku liniowego jest prosta, opiera się na koncepcji ekonomicznej zgodnie z którą każdy płaci podatek w jednakowej, proporcjonalnej wysokości do osiągniętego dochodu. Jej przeciwieństwem jest podatek progresywny, lub (znacznie rzadziej) degresywny. To oznacza, że podatnicy płacą proporcjonalnie więcej (znacznie rzadziej mniej) w zależności od dochodu.
W naszej rzeczywistości podatek liniowy ma zalety jak i wady. Zaletą jest przejrzystość, przewidywalność i oszczędności podatkowe od pewnego progu. Wady to m.in. niemożność korzystania z ulg, brak możliwości wspólnego rozliczania ze współmałżonkiem, brak możliwości łączenia przychodów z różnych źródeł.
W świecie spotyka się obydwa rozwiązania, nie sposób jednoznacznie stwierdzić przewagi jednego nad drugim, jednak nawet znaczący europejscy liberałowie opowiadają się za progresywną skalą podatku.
Jak wiemy od 2019 roku obowiązuje danina solidarnościowa. Kto pamięta na co się składamy? Dochód powyżej 1 000 000 zł podlega dodatkowemu opodatkowaniu w wysokości 4%, przez co efektywna stawka podatku liniowego wzrasta do 21 i więcej procent. Tu dochodzimy do istoty podatku progresywnego – więcej zarabiasz więc więcej płacisz.
Ministerstwo Finansów, pomysłodawca daniny (wbrew opiniom kluczowych ministerstw – MPiT oraz MIiR) oblicza, że płatników będzie ok. 27000. Aby poznać na ile dokładne były szacunki, musimy poczekać kilka miesięcy. Z pewnością pewien odsetek najlepiej zarabiających zdecyduje się na działania optymalizacyjne.
Nie wieszczymy rychłej śmierci podatku liniowego, natomiast bacznie przyglądajmy się pączkowaniu wyjątków.