Od kilku lat rząd uszczelnia wszystko, co według niego daje się uszczelnić. Wyciska VAT, dodatkowe podatki i opłaty, składki ZUS, kontroluje zwolnienia lekarskie, kilometrówki, dane osobowe. Tymczasem w uroczym regionie południowej Polski od lat trwa nielegalny proceder o którym wszyscy wiedzą i (prawie) każdemu jest z tym dobrze.
Istotą przestępczej działalności jest łącka śliwowica, alkohol pokątnie destylowany (czyli bimber, księżycówka, samogon, berbelucha, krzakówka) od kilku wieków z miejscowych śliwek w Łącku i okolicach.
Działalność narusza kilka paragrafów – narusza państwowy monopol, przepisy o akcyzie, VAT, podatku dochodowym, przepisy sanitarno – epidemiologiczne – to te najważniejsze. Szacuje się, że wytwarzaniem śliwowicy zajmuje ponad 300 lokalnych bimbrowników. Jednocześnie śliwowica łącka jest uznana za niematerialne dobro kultury narodowej, produkt tradycyjny, a nazwę zastrzeżono w urzędzie patentowym. To powoduje dualizm pojęciowy. Zainteresowane instytucje wiedzą i nie represjonują, ale też nie podejmują skutecznych działań na rzecz legalizacji produkcji i sprzedaży śliwowicy. Działania pozorowane trwają już 30 lat, a obecny minister rolnictwa ‘pracuje’ nad tym od 2005 roku (wówczas też był ministrem rolnictwa).
Pozornie nikt na tym nie traci, zainteresowani wiedzą jak pędzić i nie dać się złapać, spragnieni śliwowicy wiedzą gdzie kupić, uszczuplenia podatkowe są marginalne w skali budżetu. Naszym zdaniem traci na tym prestiż państwa niepotrafiącego uporać się z zagadnieniem, które inne państwa już dawno rozwiązały. Chorwaci chlubią się rakiją, Węgrzy palinką, Czesi i Słowacy są dumni z owocowych okowit.
Oficjalnie możemy kupić śliwowicę od jednego wytwórcy, który samodzielnie pokonał biurokratyczną drogę, tę samą, jaka obowiązuje Polmosy i innych dużych producentów. Niestety ten zacny, 70 procentowy (!!) trunek nie może być sprzedawany pod tradycyjną nazwą “Łącka Śliwowica”. Zamiast tego jest nazwany “Śliwowica – okowita z łąckich śliwek”. Nie może również pochwalić się, że “daje krzepę, krasi lica”, bo to hasło też jest zastrzeżone.
Stan na dzisiaj – opatentowana i zastrzeżona (ale wyłącznie w skali kraju) nazwa i hasło produktu, który oficjalnie nie istnieje.
Możemy wyobrazić sobie następującą sytuację:
- w jednym z sąsiednich krajów decyzją administracyjną powstaje wioska Łąck
- w nowopowstałej wiosce buduje się duża gorzelnia
- zbudowana gorzelnia importuje polskie śliwki, z nich produkuje alkohol, nawet zatrudniając polskich bimbrowników z polskiego Łącka
- obowiązujące w tym kraju prorozwojowe prawo dopuszcza do obrotu i rejestruje w UE produkt “łącka śliwowica”
- niepolska łącka śliwowica sprzedaje się na całym świecie, niestety przychody i podatki zostają po drugiej stronie granicy.
Co nam pozostanie? Odkupienie i repolonizacja śliwowicy, podobnie jak odbiliśmy z rąk słowackich kolejkę na Kasprowy. Tak powstanie kolejny sukces rządzącej ekipy.